Sandacze z Turawy

Sandacze z Turawy

Turawa to niewątpliwie jeden z najbardziej znanych, sandaczowych łowisk w Polsce. W tym roku miałem przyjemność właśnie na nim otworzyć swój sezon.

Spędziłem prawie 13 godzin w podróży. Pociąg, przesiadki, samochód. Na miejscu pojawiliśmy się późno wieczorem, a przecież już następnego dnia o świcie trzeba było ruszać...

Przynajmniej dla mnie łowienie sandaczy zawsze kojarzyło się z wodowaniem łodzi jeszcze w nocy i spływaniem ze zbiornika również po ciemku. Ten sezon jednak zaczęliśmy trochę później.

Łowię zazwyczaj na mazurach. Moja woda jest trudna, niszczona przez rybaków, a przy tym zezwolenie jest bardzo drogie. Oznacza to, że rzadko kiedy mam jakichkolwiek gości na tym zbiorniku. Piszę o tym nie po to żeby narzekać, a raczej po to, żeby zobrazować Wam moje zdziwienie, kiedy przyzwyczajony do łowienia w samotności, ujrzałem 300 łodzi na niewielkiej wodzie.

Kolejnym zdziwieniem było dla mnie miejsce, które wybraliśmy na początku. Płytkie blaty,praktycznie bez żadnej roślinności. Gdzieniegdzie pojedyncze karcze. Ani górki, ani dołka – nic.

Bardzo szybko dotarły do nas informacje, że ryba nie bierze. Upały sprawiły, że woda była na tyle ciepła, że ryby nie bardzo miały ochotę ganiać za przynętami. Mimo wszystko udało nam się wstrzelić w ich gust. Biały 12,5 centymetrowy Grass Pig od Berkleya, to była praktycznie jedyna przynęta jaka dawała ryby.

Podczas trzech dni łowienia przeżyliśmy chyba wszystko, co można przeżyć podczas łowienia sandaczy. Bardzo delikatne brania, których nie dało się zaciąć. Piekielnie mocne, wyrywające wędkę z ręki walnięcia. Zbieranie gumy z dna i uderzenia praktycznie przy samej powierzchni. Flautę, upały, burze i sztorm, który poprzewracał masę łodzi. Były momenty, w których co kilka minut każdy z nas miał rybę i były sytuacje, w których przez wiele godzin nie było ani brania.

Świetna lekcja. Każda ryba w takich warunkach to nagroda, a jak dodać do tego świetne towarzystwo – bajka, po prostu BAJKA!

Na tym wyjeździe sprawdzałem również nową serię wędzisk Berkleya – E-Motion i muszę przyznać, że jak na tak tani sprzęt – naprawdę fajna sprawa, ale o tym przeczytacie więcej w dziale TESTY.

Wyjazd jak najbardziej udany i jak prawie każdy, nauczył mnie czegoś nowego. Czy w 2019 znów otworzę sezon na Turawie? Musicie przekonać się sami LINK